Czym jest dorobek naukowy?
Nauka sama w sobie powinna być jak kryształ
Przynależność do gatunku „człowiek myślący” wymaga pozostawienia odcisku własnej stopy na naszej planecie.
Albert Einstein
Czym jest dorobek naukowy?
„Cała nauka jest dedykowana dla ludzkości”.
Bogusław Maciejewski
Prof. dr hab. n. m. Bogusław Maciejewski: Refleksja nad tematem dorobku naukowego, osiągnięć naukowych czy w ogóle hasło „uczony” wprowadza mnie w stan coraz większych wątpliwości i zakłopotania. Co tak naprawdę oznacza dorobek naukowca? Podsumowując własne osiągnięcia w relacji do życiorysów innych osób znanych na rynku medycznym, mogę powiedzieć, iż jestem autorem ponad 200 prac naukowych, które w dziedzinie onkologii uzyskały najwyższy wskaźnik cytowania i bardzo wysoki impact factor. Właściwie mógłbym spocząć na laurach, bo to są ważne osiągnięcia. Rzeczywistość jest jednak taka, że cytowanie prac z każdym rokiem nie wzrasta, co oznacza, że część z nich wyszła z obiegu. Spośród tych prac jest niewiele takich, które mają nadal podstawowe znaczenie i wysokie wskaźniki cytowania. Co więc znaczy dorobek naukowca? Nie pretenduję do miana tego, który zrobił ogromne kroki milowe w radioterapii. Jednakże pewne mechanizmy w radioterapii były lekceważone – mam tutaj na myśli potencjał komórek nowotworowych do szybkiej repopulacji zarówno w trakcie napromienienia, jak i w trakcie chemioterapii, czyli fakt, że podrażnienie nowotworu powoduje jego bardzo szybkie odtwarzanie, co ujawnia jego drugą naturę. W połowie lat 80. to było impulsem do tworzenia nowego systemu frakcjonowania dawki. W zasadzie zostaje tylko jedna sprawa, może najważniejsza. Jest to powrót do tzw. klasycznej medycyny, czyli pozostawienie po sobie zespołu lekarzy o wysokich kwalifikacjach i kryształowo etycznych. Mam tutaj na myśli zostawienie po sobie szkoły. Nie chodzi tylko o szkołę prof. Maciejewskiego.
Jest ważne przede wszystkim to, aby osoby, które dziś przejmują funkcje kierownicze, nie popadały w narcyzm zawodowy.
Często jest tak, że ci stojący za plecami młodzi lekarze mają szereg niekonwencjonalnych koncepcji i pomysłów. Wbrew ogólnej tendencji, jaka panuje w Polsce, ja po prostu otworzyłem im drogę rozwoju. A sukcesy i tytuły, które osiągnęli szybciej niż ja, napawają mnie dziś dumą i radością.
Nauczyłem się tej otwartości w USA i w Europie, i wiem, że do tytułu profesora się dorasta powoli i po prostu nim się staje. Za moje życiowe credo przyjąłem twierdzenie noblesse oblige,
czyli „szlachectwo zobowiązuje”
Bycie profesorem zobowiązuje do nienagannych zachowań i do spłacenia długu poprzez przekazanie zdobytej wiedzy i umiejętności kolejnym pokoleniom. Dopiero tak zwana ciągłość pokoleniowa zapewnia ciągłość instytucji naukowej i klinicznej.
Obserwacje na temat nauki
Od nauki nie oczekuje się ciągłego potwierdzania, tylko poznawania. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, w jakim miejscu się znajdujemy i jakie są możliwości Polski.
To czego nie mają inne kraje, to to, że nasi pacjenci włączeni do badań klinicznych są najczęściej hospitalizowani. Dzięki stałej obserwacji dokładnie wiemy, co się dzieje z chorym i dzięki temu możemy szczegółowo analizować efekty stosowanej terapii. Ta wiedza stanowi potężny materiał kliniczny o bezcennej wartości naukowej.
Technologia radiologii obrazowanej i czynnościowej pozwala na obserwację tego, co się dzieje na poziomie tkankowym, komórkowym (fuzja TK–NMR–PET) i metabolicznym. Cała żywa natura jest tak złożona, że nasze wyobrażenie o niej jest dość powierzchowne, np. nie ma jednego raka piersi – jest ich tyle, ile kobiet na niego choruje. Podobnie w przypadku innych nowotworów. Nauka szuka rozwiązań idealistycznych. Nauka sama w sobie powinna być jak kryształ – nieskorumpowana i nieskrępowana.
Badania translacyjne i laboratoryjne
Bogaty świat naukowy dysponuje zwierzętami doświadczalnymi. Problem jednak polega na tym, że człowiek jest nieporównywalny do żadnego zwierzęcia. Istotą badań postępu w medycynie jest tworzenie banku tkanek i banku krwi, ponieważ najcenniejszy jest materiał tkankowy. Dzisiejsza nauka ma niedosyt tego typu informacji. Leczymy w Gliwicach ponad siedem tysięcy chorych każdego roku, mamy materiał biologiczny, profilowanie molekularne, a więc można rozpocząć indywidualne definiowanie tych chorych, którzy z konkretnej metody wynoszą największą korzyść, podczas gdy inni nie. Uważam, że to są pola, na których klinicyści wraz z badaczami nauk podstawowych mogą odnieść znaczący sukces w świecie. Jeden z przedstawicieli nauki z San Diego poświęcił z zespołem piętnaście lat, aby odkryć jedną z nieznanych dotychczas cech komórek złośliwego glejaka, która może decydować o jego wyjątkowej oporności na leczenie.
Prominenci i luminarze medycyny klinicznej to ludzie, którzy uzyskali wysoki status poprzez siermiężną pracę, wytrwałość i doskonalenie swej umiejętności. Chirurg może, ale nie musi być geniuszem. Musi być natomiast wirtuozem ręki, posiadać trójwymiarową wyobraźnię i mieć odwagę podjąć decyzję. Chirurdzy tej klasy zyskują ogromne uznanie w świecie.
To jest moją spuścizną, moim dorobkiem naukowym, gdyż ci ludzie robią genialne rzeczy, a poza tym zawsze chciałem być ich partnerem; nie można im hamować drogi, muszą mieć możliwość rozwijania się. Oni spłacają dług, kształcąc następne pokolenia, i to może być optymistyczne w naszym kraju.
Nie osiągniemy zbyt wiele, a właściwie nic, jeśli nie będziemy budować łańcuszka ludzi dobrej woli, ludzi, którzy sobie wzajemnie pomagają. To wszystko stworzył zespół gliwicki – ja tylko pokazałem im drogę, a oni podjęli własne inicjatywy i uwierzyli w swój potencjał. Jeśli człowiek uwierzy w swoje możliwości, w to, że może odczuwać ogromną satysfakcję z pracy zawodowej i naukowej i że może podnieść swój status społeczny, to podejmie się wszystkiego.
Światowy lider w Polsce
Kiedy przyjąłem stanowisko dyrektora, nie miałem pojęcia, w jaki sposób od strony ekonomicznej zarządzać taką placówką jak Instytut. Natomiast jedna kwestia była dla mnie oczywista, a mianowicie to, że nie będę się dystansował od ludzi jako dyrektor. Bliższe były mi amerykańskie wzorce zarządzania, z którymi spotkałem się podczas pobytu w USA, polegające na tym, że dyrektor czy profesor wchodzący do kliniki zaczyna w naturalny sposób rozmawiać na przykład z salową, pielęgniarką, technikiem. Ten model zainspirował mnie do szukania partnerskiej współpracy i nawiązywania pomiędzy partnerami kontaktów zbliżonych do rodzinnych. Aczkolwiek w sprawach pragmatycznych, zawodowych i naukowych ludzie muszą mieć możliwość nieskrępowanego prezentowania swojego stanowiska i twardo bronić swoich racji.
Współpraca współodpowiedzialność i współdecydowanie (3w)
Od początku zależało mi na stworzeniu możliwości jak najlepszego rozwoju dla młodych ludzi. Wykształciłem 30 doktorów, z czego 7 jest profesorami i są to ludzie młodzi, w wieku 36–40 lat. Ja uzyskałem profesurę dopiero w wieku 48 lat. A więc najważniejszym bogactwem w nauce jest pozostawienie po sobie zespołu. Uświadomiłem także ludziom, że Instytut nie jest wyłącznie moją sprawą, ale że jest to ich Instytut, ich firma, w której najważniejsze są trzy czynniki: współpraca, współodpowiedzialność i współdecydowanie (3w).
Rozdzielałem odpowiedzialność i obowiązki na poszczególnych kierowników zakładu. Ludziom pracującym w Instytucie uświadomiłem fakt polegający na prostej zależności – im więcej potu włożą w pracę, im więcej dadzą z siebie, tym więcej firma im odda. Jest to „sprzężenie zwrotne”. To oni mają dbać o autorytet Instytutu, i dbają.
Moja rola sprowadza się do wytyczania kierunków, w jakie Instytut ma zmierzać, i przekonywania pracowników, że te kierunki są słuszne. Podsumowując 20 lat zarządzania Centrum Onkologii – Instytutem w Gliwicach, jestem pewien, że zadziałała zasada „3 W”, czyli jak wspomniałem wcześniej – współodpowiedzialność, współpraca i współdecydowanie. To można uznać za sukces nie mój, ale całego zespołu. W Instytucie kierownicy decydują o tym, jak rozdzielić fundusz motywacyjny, indywidualnie przyznane pieniądze, ale obowiązuje zasada, że ten, kto wkłada największy wysiłek w pracę i posiada umiejętności, otrzymuje najwięcej. Przez te 20 lat nauczyłem się myślenia ekonomicznego, które przynosi korzyści dla naszego Instytutu.
Lenistwo to piękna sprawa, ale wymaga ogromnego wysiłku i pracy, aby dostąpić tego luksusu. Obecnie udało mi się doprowadzić do takiej sytuacji, że mam siedmiu bardzo aktywnych profesorów. Będą kształcić kolejne pokolenia samodzielnych pracowników. Od początku mojego funkcjonowania w Instytucie młodzi ludzie przejęli w dużym stopniu inicjatywę, czym motywowali mnie również do działania, aby nadążać za nimi. To oni chcieli wprowadzać nowe technologie i metody leczenia, wskazywali, co jest ważne.
Cóż oznacza zdanie: „Będę panu wdzięczny do końca życia za to, co pan dla mnie zrobił”. Wyrazem wdzięczności powinno przede wszystkim być przekazywanie wiedzy i kształcenie kolejnych lekarzy, aby zachować ciągłość pokoleniową, wysoce wykształconych specjalistów i naukowców.
Najnowsze metody leczenia
W związku z tym zaczęliśmy budować zespoły, które zajmują się nowotworami w konkretnych lokalizacjach. Te zespoły reprezentowane są przez różne specjalności: chirurga, radioterapeutę, onkologa klinicznego, radiodiagnostę, patologa, biologa molekularnego, ale również z ukierunkowaniem narządowym. Mamy unikalny zespół w Europie w zakresie stereotaktycznej radioneurochirurgii guzów mózgu. Oznacza to, że stereotaksja, czyli przestrzenna konfiguracja wąskich wiązek promieniowania niesie skalpel wycinający promieniami jonizującymi guz nowotworowy. Pozostała część mózgu otaczająca guz dostaje małą część z każdej wiązki, ale guz w środku atakowany jest przez dużą ilość wiązek. W takim zespole, który zajmuje się tego rodzaju leczeniem, jest neuroradiodiagnosta, neurobiolog, neuropatolog, neurochirurg, neuroradioterapeuta i specjalista w zakresie onkologii klinicznej ze specjalnością w kierunku neurologii. W Polsce ciągle ponad 40 procent zgłaszających się chorych wymaga tylko leczenia paliatywnego. W takich sytuacjach nie jesteśmy w stanie wyleczyć choroby, ale potrafimy niekiedy zahamować jej rozwój lub możemy, co najczęściej robimy, wyeliminować wszelkie dolegliwości wywołane chorobą nowotworową. Możemy zwiększyć komfort przeżycia chorego.
Okazało się, że w niektórych bardzo zaawansowanych nowotworach umiejscowionych w rejonach głowy i szyi można stosować rozległą i bardzo agresywną mikronaczyniową chirurgię rekonstrukcyjną, która zarazem jest procedurą wyjątkowo kosztowną. W tym zakresie współpracujemy z czołowymi amerykańskimi placówkami, w których sam prowadziłem badania doświadczalne z radioterapii i teraz my możemy z tego korzystać.
Dlaczego Instytut w Gliwicach osiągnął poziom światowy?
Gdy Geoffrey Robb z Houston, światowej sławy chirurg zajmujący się chirurgią rekonstrukcją, przybył do Gliwic wraz z innymi amerykańskimi chirurgami, potwierdził moje przypuszczenia, że nasi młodzi chirurdzy rekonstrukcyjni posiadają kwalifikacje na najwyższym światowym poziomie. Geoffrey Robb, który audytuje 40 ośrodków, powiedział mi także, iż nie spodziewał się, że Instytut w Gliwicach w tak krótkim czasie zajmie tak wysoką pozycję.
Na pewno nie tylko dlatego, że ludzie tutaj pracujący są tak zdolni czy utalentowani. Jest tak głównie z powodu możliwości, jakie zostały stworzone, aby móc wykonywać pracę na wysokim poziomie. Jako uczeń Gilberta Fletchera, pioniera nowoczesnej radioterapii zostałem uhonorowany złotym medalem jego imienia. Jest to dla mnie najwyższe wyróżnienie. Jestem również laureatem złotego medalu Emmanuela van der Schuerena – ESTRO. To był Belg, który wprowadził radioterapię na rynki europejskie i został uznany za twórcę europejskiej radioterapii. Był znakomitym naukowcem i klinicystą. O tym, kto ma otrzymać nagrodę, decydują w drodze głosowania radioterapeuci w całej Europie. Przyznam, iż wynik mnie zaskoczył. Nagroda wiąże się z wykładem plenarnym i największą satysfakcją dla mnie było to, że ci wszyscy ludzie, których nazwiska znane są w świecie, byli na tym wykładzie, a po nim podeszli do mnie i pogratulowali. To było nieprawdopodobne uczucie, gdyż za nimi stali moi współpracownicy, profesorowie, docenci, lekarze i technicy z Gliwic. Było to wyróżnienie zespołu dla całego Instytutu. Bo to oni są następcami i kontynuatorami wytyczonej drogi rozwoju onkologii.
Jest to droga, którą podążam – droga pokazywania ludziom otwartych drzwi, przez które mają przejść, i motywowania ich do tego, a wtedy oni sami bardzo chętnie w tym kierunku podążają. W tej zasadzie zamyka się tajemnica wszystkiego, czego zdołaliśmy dokonać.
Gdyby rozwój Instytutu porównać do rozwoju świetnie prosperującej firmy w kontekście tak zwanego twardego biznesu, to czy można tu wskazać różnicę?
Zasadniczo nie ma jej. Realizujemy cele, nauczeni otwartości, nauczeni dawania, a nie brania. Dopiero wtedy mamy szansę dołączyć do grupy liderów.
Plany na najbliższe lata
Zamierzam więcej czasu poświęcać pracy klinicznej i naukowej. Wiem, że życiem należy się cieszyć. Teatrem, muzyką, dobrym winem, ale kolejnych 8 czy 10 lat chciałbym poświęcić na pracę kliniczną, gdyż fascynują mnie pewne projekty.
Tak naprawdę – pół żartem, pół serio – zazdroszczę trochę Faustowi, który miał pasję do życia i zaprzedał się, by być znów młodym i móc zacząć działać ze świeżą energią, ale na polu nauki a nie wyłącznie przyjemności życia… bo życie samo w sobie jest piękne.
Powiedział pan kiedyś: „Ludzie i ich rozwój to największy benefis Instytutu”. Co to oznacza?
Nie osiągnąłbym sukcesu zawodowego, gdyby nie naukowcy, którzy bezinteresownie wprowadzili mnie w środowisko w Stanach Zjednoczonych. Oni otworzyli przede mną wiele drzwi i to bezinteresownie. W moim przekonaniu „payback” polega na tym, aby przekazać te osiągnięcia i dorobek kolejnym pokoleniom. Ciągłość jest największym osiągnięciem, dlatego też zabrałem czterech najlepszych profesorów do ośrodków amerykańskich, aby zaprezentowali swoje osiągnięcia. Tamto środowisko naukowe oceni, do czego doszli i czy warto na nich zwrócić uwagę, a warto. Tutaj nie wchodzą w grę żadne układy, jest to zimna ocena, czysta pragmatyka, następuje honorowanie ludzi za ich konkretne osiągnięcia i umiejętności. Ważne jest także, aby pokazać, że jest się kimś, i nie bać się o tym mówić. Dlatego ja zawsze mówię, że w dziedzinie radioterapii jestem więcej niż dobry.
Marka Instytutu
Ja tego nie budowałem, byłem lokomotywą i drogowskazem dla zespołu. Nie zrobi się nic bez ludzi. Rozpalałem w nich ambicje zachęcałem, aby realizowali swoje pomysły. Instytut jest sukcesem całego zespołu ludzi, którzy przy różnych osobowościach tak naprawdę stanowią jedną rodzinę, gdzie jeden drugiemu pomaga – to recepta na sukces placówki. Tutaj pozwala się ludziom wykazywać inicjatywę i inteligencję, uzyskać satysfakcję z własnych działań. To oni nadają bieg następnym pokoleniom.
Co leczymy?
Leczymy na przykład guzy mózgu, wykorzystując unikalną na Śląsku, i to nie tylko w skali Polski, sieć stereotaktycznej radioneurochirurgii. Takiemu leczeniu poddaje się chorych, u których wskaźnik wyleczenia jest niemal zerowy. A chodzi o to, że diagnostyka za pomocą precyzyjnego rezonansu magnetycznego, będącego spektroskopią rezonansu, ujawnia nie tylko guz nowotworowy, ale pokazuje również główne szlaki mózgowe wzroku, słuchu, czucia, smaku, mowy, wszystkiego, a także pokazuje, jaka jest lokalizacja guza względem tych szlaków. Te obrazy są przesyłane cyfrowo do neurochirurgicznej sali operacyjnej znajdującej się w Sosnowcu, którą kieruje prof. Majchrzak. Profesor korzysta ze specjalnego systemu neuronawigacji i porównuje to, co ma obrazowo przedstawione w rezonansie spektroskopowym, z polem operacyjnym. Obrazy wracają do radioterapii, stąd nazwa radioterapia stereotaktyczna, gdyż jest to wielokierunkowe podejście do jednego ogniska nowotworowego. Następuje też spadek dawki promieniowania w tkance prawidłowej. Nie mamy jeszcze oficjalnych wyników skuteczności takiego leczenia, ale dzięki tej metodzie powikłania pooperacyjne zmniejszyły się o ponad 50%. Chorzy nie wychodzą z niedowładem, pozostają nadal pełnosprawni. I tak – nawet jeżeli nie będziemy w stanie zapewnić im wyleczenia, bo ciągle nie znamy natury nowotworu, to na pewno poprawimy komfort przeżycia tego czasu, który tym ciężko chorym ludziom jeszcze pozostał. Ogromny sukces osiągnęła grupa naukowców molekularnych pod kierunkiem pani profesor Barbary Jarząb w profilaktycznym leczeniu dziedziczonego raka rdzeniastego tarczycy . Zespół profesor Giebela i nasi radioterapeuci wdrożyli kompleksowe leczenie chłonniaków z agresywną chemioterapią i radioterapią całego ciała oraz następowym przeszczepem szpiku. To tylko kilka przykładów z unikalnych osiągnięć naukowych i terapeutycznych zespołów Instytutu w Gliwicach.
Liderzy zespołów
Profesor Majchrzak jest specjalistą od stereotaktycznej radioneurochirurgii, obok niego profesor Barbara Bobek-Bilewicz zawiaduje grupą radiologów, a prof. Rafał Tarnawski zajmuje się radioterapią stereotaktyczną.
Profesor Rafał Suwiński wdrożył unikalny system molekularnej kwalifikacji do pooperacyjnej radioterapii, a profesor Krzysztof Składowski opracował system monitorowania odczynu popromiennych nowotworów regionu głowy i szyi. Profesor Krzysztof Ślosarek stworzył od podstaw nowoczesny zakład planowania radioterapii z uwzględnieniem wszystkich dostępnych w świecie technik leczenia. Poza tym jesteśmy trzecim w świecie ośrodkiem, który wykonał rekonstrukcję tchawicy. Zespół ten prowadzi dr S. Półtorak i prof. A. Maciejewski. Nauczyli się metod rekonstrukcyjnych w ośrodku leczenia nowotworów w Houston. Dr Białas i dr Fijałkowski prowadzą brachyterapię trójwymiarową raka prostaty. Zamiast 6 tygodni leczenie w tych przypadkach trwa 2 dni. Bierzemy udział w programie, w którym jest tylko 10 ośrodków na świecie. W zakresie raka płuc i przerzutów raka do płuc prowadzona jest radioterapia stereotaktyczna jako element leczenia skojarzonego. Zespół ten prowadzony jest przez doc. R. Suwińskiego.
Założycielem i twórcą Poradni Ortopedii Onkologicznej, we współpracy ze Szpitalem w Piekarach Śląskich, jest prof. L. Miszczyk, który jednocześnie jest jednym z europejskich liderów w zakresie radioterapii chorób nienowotworowych, zmian kostnych miejscowych, urazów barku, ostróg kostnych. Jest to radioterapia, która nie wywołuje żadnych skutków ubocznych, ale daje szybki efekt w wielu schorzeniach.
Cała działalność tych zespołów w dużej mierze wspomagana jest przez grupę biologów molekularnych, którą kierują prof. S. Szala, prof. Z. Krawczyk i prof. P. Widłak. Obecnie ich badania są ukierunkowane na diagnostykę molekularną i genetyczną, a także profilowanie oraz monitorowanie leczenia genetycznego.
Indywidualne metody leczenia
Wszystko wskazuje na to, że wcześniej podchodziliśmy do nowotworów w sposób naiwny, posługując się tabelą, klasyfikacją chorób nowotworowych, a okazuje się, że z nowotworami jest tak jak z kodami paskowymi produktów w supermarkecie. Ile jest produktów, tyle jest kodów, co przekłada się na to, że ilu jest chorych, tyle jest różnych rodzajów nowotworów. Jeśli na przykład występuje rak piersi w pierwszym stopniu zaawansowania u kobiet w tym samym wieku, to te nowotwory są absolutnie różne i różnie reagują. Dopiero powoli uczymy się znakowania choroby nowotworowej u każdego chorego indywidualnie i dobierania indywidualnej metody leczenia.
Fascynacje zawodowe
Jest ich kilka, ale bardzo się zmieniają. Przez pierwsze dwadzieścia lat nurtowało mnie pytanie, co się dzieje w guzie nowotworowym w radioterapii. Następnie zaczęła mnie fascynować sprawa leczenia skojarzonego, w taki sposób, aby raz rozpoczęte leczenie skojarzone przeprowadzić w najkrótszym czasie i najbardziej agresywnie, a bez powikłań.
Według mojego doświadczenia, nie rzadko odstępowałem od protokołów i standardów kiedy trzeba było postawić wszystko na jedną kartę. Było to bardzo ryzykowne – ale chorzy motywowali mnie do takich decyzji głównie w sytuacjach wyjątkowych, kiedy byli przegrani. Niestety w tej potwornej walce z podstępnym wrogiem, jakim jest rak, trzeba ryzykować w przeciwnym razie się nie wygra. I nie chodzi też o własną wygraną, chodzi o wygraną chorego; wyleczenie i odzyskanie zdrowia.
Kolejną moją fascynacją była i jest biologia molekularna. Aczkolwiek mam szereg obaw i zastrzeżeń natury metafizycznej. Nie wiem, czy Stwórca uprawnił nas do tego, abyśmy tak głęboko wnikali w sprawy, które znane są tylko Jemu. Mam tu na myśli genetykę i biologię molekularną. W sensie intelektualnym jest to niezwykle fascynujące, co się dzieje – nie tylko w naszym organizmie, ale w samym nowotworze, który potrafi zmieniać się jak kameleon, adaptując się do wszystkich naszych ataków, unikając zniszczenia. Tak naprawdę, kiedy zaczynamy ingerować terapeutycznie, to nie wiemy, którą drogę blokujemy; gdy blokujemy jeden szlak sygnałowy, to rak uruchamia inny. Zaczynam mieć wątpliwości, czy kiedykolwiek poznamy wszystkie te szlaki, tym bardziej że one są różne u każdego człowieka.
Mam wątpliwości i nie wiem, czy natura nie odpłaci nam za to, że odważyliśmy się zaingerować w jej prawa, które nie do końca znamy i które ona ujawnia nam niechętnie i stopniowo, a które w sposób harmonijny sama reguluje.
Czy człowiek jest w stanie naprawić szkodliwe elementy natury?
Wydaje nam się, że mamy przywileje, prawo, aby ingerować. Potrafimy lekceważyć sygnały ostrzegające. Z drugiej strony osiągnięcia nowoczesnej medycyny są piękne – na przykład sztuczne zapłodnienie w przypadku par, które nie mogą mieć dzieci. Jednak klonowanie komórek ludzkich u zwierząt może przerażać. Tak samo w sytuacji, kiedy z jednej strony widzimy człowieka, który potwornie cierpi i nie ma dla niego szans, ale z drugiej strony – czy mamy etyczne prawo mu pomóc odejść? Mam szereg wątpliwości. Przecież „eutanazja” niesie w sobie coś wysoce niemoralnego. Kto dał nam prawo być sędzią w tej sprawie?
Ciągle poruszamy się wyłącznie po powierzchni i dostępna wiedza powoduje, że cała terapia jest terapią objawową. Czyli zaczynamy zwalczać chorobę dopiero wtedy, kiedy ona się ujawni. Nie potrafimy natomiast dojść do sedna sprawy, czyli do tego, jaka jest przyczyna powstawania nowotworów. Jest to nieustanne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, jak nowotwory zachowują się w każdym indywidualnym organizmie.
U każdego człowieka dokonuje się wiele spontanicznych mutacji. Jak to się dzieje, że najczęściej takie komórki giną, ale z jednej może rozwinąć się złośliwy nowotwór? Jest to ciągle nieodkryta tajemnica.
Prowadzi to w zasadzie do niezbyt optymistycznej konkluzji, że wszystkie przeprowadzane badania z randomizacją, czyli ze specjalną klasyfikacją chorych, są w gruncie rzeczy bardzo powierzchowne. Uzyskujemy średnie wartości z badań klinicznych. I to, co mamy do zaoferowania choremu, to leczenie indywidualnego chorego według średnich wyników.
Postęp światowej nauki przez duże „N” jest ogromny. W Polsce nie jesteśmy w stanie, w oparciu o dotychczasowe formy finansowania, rozwijać nauki tak jak ona by tego wymagała. W zasadzie nie wiadomo, czy idziemy we właściwym kierunku, ponieważ spośród kilkuset różnego rodzaju badań prowadzonych na ślepo może jedno lub dwa są krokiem naprzód. Pogląd ten potwierdza dość pesymistyczną opinię czołowego onkologa Vincenta T. DeVita, który około 20 lat temu stwierdził, że jeśli nastąpi postęp w onkologii, to będzie się on toczył małymi, powolnymi krokami.
Rozmawiałem z młodą, ambitną kobietą, która ukończyła fizykę na Uniwersytecie Śląskim. W przeciągu czterech lat osiągnęła bardzo wiele, pracując w Narodowym Instytucie Raka w Bethesdzie. Dziś chce ona wrócić do kraju, jest najlepsza spośród zgłaszających się kandydatów. Przykre jest to, że takie rodzynki pojawiają się bardzo rzadko. Nie oznacza to, że w Polsce nie ma ludzi prezentujących wysoki poziom naukowy; bywają, ale często opuszczają nasz kraj. Są młodzi i niecierpliwi. Chcą osiągnąć dużo i szybko. Tylko taki człowiek, który ma wizję i świeże pomysły, jest prawdziwym skarbem – owa kobieta jest tego przykładem. Wybrała nasz Instytut, a jej plany naukowe są imponujące.
Moim obowiązkiem jest stwarzanie ludziom możliwości i warunków dalszego rozwoju.
Olimp naukowy, przynajmniej w onkologii, jest dość hermetyczny i obowiązują w nim niepisane prawa. Człowiek jest poddawany wieloletniej obserwacji i weryfikacji, zanim wejdzie w krąg ludzi, gdzie obowiązują niezachwiane zaufanie i lojalność. Przebywanie w takim kręgu daje możliwość szybszego przekazywania informacji naukowych i wiadomości o osiągnięciach – następuje personalna wymiana przed ich opublikowaniem. Polega to na tym, że jeśli ktoś otrzymuje informację o powstawaniu czegoś nowego i że w właśnie w tym kierunku trzeba pójść, to istnieje pewność, że ta osoba nie wykorzysta tego materiału jako swojego autorstwa. I to jest w zasadzie w nauce piękne. Jest to działanie ponad wszelkimi pisanymi regułami. Może właśnie z tego powodu nauka rozwija się bez względu na to, czy ma na to środki, czy też nie.
Co znaczy onkologia teragnostyczna?
Teragnostyka oznacza wysokiej klasy profesjonalizm, sytuację, kiedy wiemy, jak leczyć, kogo leczyć, w jakiej sekwencji wybierać optymalne metody leczenia i jaki zachować reżim czasowy, gdy chodzi o leczenie. Onkologia teragnostyczna to zindywidualizowane, wielodyscyplinarne leczenie chorych na raka. Uczestniczą w nim onkolodzy różnych specjalności: diagności, chirurdzy, radioterapeuci, onkolodzy kliniczni, patolodzy i biolodzy molekularni, którzy wspólnie decydują o tym, jaka ma być kolejność optymalnych metod leczenia. Teragnosis z greckiego oznacza, w wolnym tłumaczeniu, wykorzystanie własnej wiedzy, umiejętności i doświadczenia w leczeniu indywidualnych chorych tak, aby stworzyć im najwyższe prawdopodobieństwo wyleczenia i najniższe możliwe ryzyko powikłań. Od samego początku podejmuje się decyzje o sposobach leczenia. To zapewnia choremu wewnętrzny spokój i bezpieczeństwo, pacjent z góry bowiem wie, że na każdym kroku będą mu towarzyszyć doświadczeni specjaliści wszystkich dziedzin. Naszą pasją jest wprowadzanie tych wszystkich zasad do codziennej praktyki.
Kiedy dochodzi się do przekonania, że ten zespół jest najważniejszy?
Jest to proces, do którego dochodzi się z wiekiem. Kiedy człowiek jest dojrzały, przekonuje się o własnych niedostatkach i ułomnościach i uczy się na własnych błędach. Nie jest to z pewnością atrybutem młodego wieku. Kiedy wróciłem z USA, najpierw zostałem kierownikiem kliniki i zacząłem budować zespół, co dawało mi dużą satysfakcję. Kiedy obserwowałem zaangażowanie i chłonność wiedzy u tych młodych ludzi, poczułem się jeszcze bardziej odpowiedzialny za rozwój Instytutu. Przekonałem się, że należy w swoich działaniach być nie tylko niezłomnym, prawym i lojalnym, ale należy tę etykę postawić jako wzór dla współpracowników, dzięki czemu wkracza się w kolejny element procesu. I w tym sensie niezrozumiałe są dla mnie czasami działania ludzi, którzy pozostawiają po sobie pustynię. Ja, gdy dojdę do wieku emerytalnego mam nadzieję, że pozostawię po sobie grono zdolnych naukowców, przyszłych liderów.
Zaproszono wielkiego mistrza sufi, by wygłosił odczyt. Wyznaczył on spotkanie na godzinę drugą po południu. Był to wieki sukces – sprzedano tysiąc biletów, a ponad siedemset pozostałych osób miało oglądać retransmisję debaty w holu, na wielkim ekranie. Punktualnie o godzinie drugiej wszedł asystent mistrza, tłumacząc, że z powodu sił wyższych konferencja się opóźni. Niektórzy poczuli się urażeni, zażądali zwrotu pieniędzy. Inni wyszli. Jednak nadal wiele osób pozostało w sali i na zewnątrz. O czwartej po południu mistrza wciąż nie było i ludzie stopniowo zaczęli opuszczać salę, odbierając w kasie swoje pieniądze. Ostatecznie był to koniec dnia pracy i trzeba było wracać do domu. O szóstej początkowa liczba tysiąca siedmiuset słuchaczy zmniejszyła się do niespełna setki. Wtedy nadszedł mistrz. Wyglądał na pijanego w sztok i swobodnie zaczął żartować ze śliczną, siedząca w pierwszym rzędzie, dziewczyną. Gdy ludzie ochłonęli z szoku, zaczęli dawać upust swemu oburzeniu. Jak ten człowiek mógł się tak zachowywać, tym bardziej, że kazał na siebie czekać cztery godziny? Słychać było szmer niezadowolenia, ale mistrz sufi nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Rzuciwszy kilka przekleństw w stronę protestujących , mistrz spróbował się podnieść, lecz upadł z hukiem na podłogę. Zgorszeni ludzie postanowili wyjść, wykrzykując, że wszystko to jest szarlatanerią. W sali pozostało zaledwie dziewięć osób. Gdy tylko wyszła grupa oburzonych słuchaczy, mistrz stanął na nogi. Był całkowicie trzeźwy, z jego oczu biło niesamowite światło, a jego postać otaczała aura dostojeństwa i mądrości.
„Wy, którzy zostaliście, jesteście ludźmi, którzy są zdolni mnie usłyszeć – powiedział – bowiem przeszliście przez dwie najtrudniejsze próby na drodze duchowej: cierpliwości oczekiwania na właściwy moment i odwagi, pozwalającej przezwyciężyć rozczarowania tym, co napotkane. I was będę nauczał.
Paulo Coelho
To co ważne
W moim życiu ważnych zdarzeń, które mogły mieć wpływ na mój rozwój i przyczynić się do dużego zaangażowania w to, co robiłem, było wiele.
Pierwszy nauczyciel i mój mistrz profesor Andrzej Hliniak był lekarzem humanistą. Przychodziłem czasami do niego i mówiłem, że więcej nie mogę już pracować, po prostu nie mam siły.
Na co on zwykł mówić, że „nie ma takiego zaangażowania, które nie mogłoby być większe”.
Nigdy nie pochwalił mnie za to, co robiłem, a jednocześnie nakładał coraz większe obowiązki, co mnie bardzo denerwowało. Był człowiekiem o nieprawdopodobnym intelekcie, potrafił mi zaszczepić pasję. Drugi, profesor R. Withers z Los Angeles, guru klinicznej radiolobiologii potrafił mnie zbudzić w środku nocy dzwonił mówiąc, że ma ciekawy pomysł, nad którym teraz razem musimy pracować. I tak się działo, pracowaliśmy do rana.
A przy tym dominowała nad wszystkim ich nieprawdopodobna skromność. Unikali stwierdzeń, mnożąc wątpliwości.
Uważam, że to ogromne szczęście spotkać takich ludzi na swojej drodze i dostrzec w nich to, co mają najcenniejszego.
Zbieg okoliczności sprawił, że trafiłem na kilku mentorów, miałem także bardzo ostrego recenzenta doktoratu i habilitacji profesora Juliana Linieckiego, który punktował mnie na każdym kroku, wskazując mi moje niedostatki, a który po latach stał się moim bardzo bliskim przyjacielem. Do dziś fascynuje mnie jego niezłomność i prawość.
Bardzo ważną rolę w moim życiu naukowym odegrała moja żona. Kiedyś zadałem jej pytanie, skąd wiedziała, iż tak się potoczy nasze wspólne życie i jak to możliwe, że była taka cierpliwa. Powiedziała, że to wynika z zaufania i że przez cały czas wierzyła, iż to, co robiłem, było słuszne. Dodała także, że czuje się przy mnie bezpieczna. Moim zdaniem to jeden z największych komplementów, jakie można w życiu usłyszeć.
Syn ukończył medycynę. Postanowił, że zostanie chirurgiem.
Powiedziałem mu, że aby udowodnić, że on to jest on, a nie ja, musi dwa razy więcej pracować.
Podjął decyzję o wyjeździe jako obserwator do kliniki chirurgicznej w Houston. Podczas jednej z operacji, kiedy sytuacja jakby przerosła lekarzy, podjął się skomplikowanego zabiegu. To wydarzenie zadecydowało o dalszym rozwoju jego klinicznej naukowej kariery. Gdy pracował w tej placówce, został dopuszczony do wszelkich tajemnic dotyczących chirurgii rekonstrukcyjnej. Zbudował już zespół lekarzy i dokonuje przeszczepów z zastosowaniem najnowszych technologii w chirurgii rekonstrukcyjnej. I to są już jego własne osiągnięcia, jego nazwiska, chociaż mamy takie samo.
Nauka a odpowiedzialność
Cała nauka jest dedykowana dla ludzkości. Odpowiedzialność z góry narzuca określone ramy, w których trzeba się obracać. A nauka nie może być skrępowana, jest przejawem nieustającej przez całe życie pasji. Społecznym celem nauki jest poznanie i edukacja, dzięki której możemy rozpoznawać to, co dotychczas wydawało się nierozpoznawalne. Nauka nigdy się nie skończy. Nie jest ograniczona intelektualnie; jedyne, co ją ogranicza, to finanse. Konsekwencją społeczną nauki jest to, że ludzkość ma coraz większą możliwość poznawania siebie i natury, która nas otocza. To jest cel nauki.