Przeczułem to intuicyjnie 20 lat temu

Wszechświat to czysta energia, która wibruje z określoną częstotliwością, zależną od twoich myśli i uczuć
Sisson
Przeczułem to intuicyjnie 20 lat temu
Gdyby miał pan powiedzieć o największym sukcesie firmy z perspektywy 20 lat jej istnienia…
Jędrzej Wittchen w rozmowie z Izabelą Blimel do książki pt. Pasje i marzenia liderów XXI wieku: Może to zabrzmi paradoksalnie lecz myślę, że największym sukcesem był pomysł, który wpadł mi do głowy, związany właśnie z tą branżą. Uważam ten pomysł za najlepszą, życiową decyzję biznesową. Również to, że zdecydowałem się sprzedawać wyroby z marką, w którą wpisałem moje nazwisko. Przeczułem to intuicyjnie 20 lat temu. Zrozumiałem, że nadszedł czas, aby stworzyć coś wyjątkowego, wyróżniającego się. Zaczynałem biznes dosłownie z 500 dolarami. Zorganizowałem wszystko od podstaw. Kolejno: konsekwentna praca nad budową marki Wittchen, kolekcjami, rozszerzeniem asortymentu, praca nad wizerunkiem w jakim firma była postrzegana.
Od samego początku stawiałem poprzeczkę bardzo wysoko. Moja praca tak naprawdę się nie kończy. Przed finalizacją pewnego etapu, wytyczam nowy plan, podwyższając sobie poprzeczkę. Jest to klucz do sukcesu. Dziś można powiedzieć, iż jesteśmy absolutnym liderem w tej branży.
Czy pamięta pan, co było bezpośrednią inspiracją do tego, aby firma powstała?
J.W.: Kiedyś otrzymałem od dziadka portfel. Był to dla mnie bardzo cenny prezent. Wtedy też po raz pierwszy zwróciłem uwagę na wyroby skórzane. Pamiętam koniec 1990 roku, zbliżały się święta Bożego Narodzenia, wszystko przemawiało za tym, że w Polsce szykują się poważne zmiany – i te polityczno – społeczne, i te gospodarcze.
Nie miałem pojęcia, że jest coś takiego jak „marka”, którą się buduje, mimo to podjąłem decyzję, iż będę coś wytwarzał i podpisywał wyrób swoim nazwiskiem. Z punktu widzenia biznesu była to najlepsza decyzja w całym przedsięwzięciu.
W Polsce na początku lat 90. nie było markowych produktów skórzanych. Byliśmy pionierami w tej branży i pozyskaliśmy zaufanie klientów. Ważną rolę odegrały herb, obco brzmiąca nazwa i duża dbałość o szczegóły…
Gdy umieściłem znak Wittchen na skórzanych portfelach, rozpocząłem proces budowania marki
Czy marka Wittchen spotkał się od początku z akceptacją na polskim rynku?
J.W.: Malezji znalazłem małą fabryczkę, która zaczęła wytwarzać mój pierwszy wyrób. Tak zostały stworzone produkt i jego własna historia. Wyglądał jak ten austriacki, niemiecki czy angielski. Sprzedawał się świetnie. Teraz wiem, że gdy umieściłem znak Wittchen na skórzanych portfelach, rozpocząłem proces budowania marki. Wtedy prawie nikt nie myślał, jak to należy robić, powielał tylko poczynania innych, żeby otrzymać to samo, ale taniej. Nie każdy sobie z tym problemem poradził!
Wśród niektórych właścicieli ówczesnych firm panowało przeświadczenie, że natychmiast trzeba wydać zarobione pieniądze, po to na przykład, aby pokazać bogactwo. Z roku na rok rynek stawał się coraz bardziej konkurencyjny i pochłaniał coraz więcej firm. My postanowiliśmy stoczyć bitwę i wygraliśmy. Dziś w Polsce nie ma innych luksusowych marek w branży galanterii skórzanej, ponieważ potencjalni konkurenci, próbując wejść na rynek, najpierw pukają do nas, aby otrzymać zgodę na umieszczenie swoich produktów w naszych salonach. Zawsze odmawiamy.
To nie mój przyszły mąż przyjmował mnie do pracy
Jak pani wspomina pierwsze lata w firmie?
Monika Wittchen: Pracę w firmie rozpoczęłam ponad dziesięć lat temu na stanowisku dyrektora marketingu, ale to nie mój przyszły mąż przyjmował mnie do pracy. Od początku bardzo się zaangażowałam w sprawy przedsiębiorstwa, zafascynowały mnie jego produkty, podobało mi się to, co robiłam. Pierwszą kolekcję modnych torebek poszerzyliśmy o linię Young. Wprowadzaliśmy do sprzedaży obuwie dla pań i panów, torby podróżne, skórzane rękawiczki oraz apaszki kaszmirowe. Był to bardzo gorący okres w firmie, mieliśmy dużo nowych projektów (i pomysłów). Zaczęliśmy otwierać pierwsze salony. Awansowałam na stanowisko dyrektora sprzedaży i marketingu, byłam prawą ręka Jędrzeja. Obecnie jestem wiceprezesem zarządu. Podlegają mi piony marketingu, sprzedaży i produktu; jestem też odpowiedzialna za sprawy związane z wykorzystywaniem systemu motywacyjnego w firmie.
Jak to się stało, że dostrzegliście siebie i postanowiliście być razem?
- J.: Zostałam rzucona na głęboką wodę, ale poradziłam sobie. Przeżyliśmy wspólnie wiele trudnych chwil związanych z działalnością firmy. Pamiętam, pewnego poniedziałku byliśmy umówieni z klientami na pertraktacje związane z konkretnymi wzorami, które w sobotę jeszcze do nas nie dotarły. Wówczas mąż wsiadł w samolot i w niedzielę wrócił z potrzebnymi materiałami. Poznaliśmy się w sytuacjach stresowych, w trudnych momentach. I to nas do siebie zbliżyło.
Zależy nam na stabilnym zespole
M.J.: Nie poszukujemy nowych osób do pracy. Zależy nam na ukształtowanym, stabilnym zespole, który wraz z nami konsekwentnie dba o rozwój marki Wittchen. Są osoby, które mają nawet osiemnastoletni staż pracy, dużo jest takich, które zatrudniliśmy ponad dziesięć lat temu, i nadal dla nas pracują. Większość menedżerów z najbliższego otoczenia współpracuje z nami nawet od siedmiu lat. Tym wszystkim, kto pomaga nam współtworzyć markę, staramy się zapewnić jak najlepsze warunki pracy. Każdy menedżer ma swoją mocniejszą i słabszą stronę, więc szkolenia dobieramy w zależności od potrzeb indywidualnych. Jeśli menedżer chce uzupełnić swą wiedzę czy umiejętności praktyczne w określonej dziedzinie, gwarantujemy szkolenia indywidualne. Na początku roku opracowujemy listę potrzeb menedżerów w zakresie zdobywania miękkich umiejętności. Podczas spotkań podsumowujących działalność i wyniki firmy jeden dzień przeznaczamy zwykle na wykład eksperta z danej dziedziny.
Osoby zatrudnione w dziale sprzedaży detalicznej powinny znać wszystkie możliwe techniki i procedury sprzedaży. O obowiązuje ich w związku z tym szkolenie z dziedziny sprzedaży. Cykliczne szkolenia prowadzi u nas osoba zatrudniona na stanowisku trenera.
Twórcze i eleganckie budowanie marki Wittchen przez ludzi dla ludzi
Przytoczę słowa Druckera: „Zarządzanie dotyczy przede wszystkim ludzi. Jego celem jest takie współdziałanie wielu osób, które pozwala zneutralizować słabość oraz maksymalnie wykorzystać talenty i silne strony uczestników. Ludzie są najważniejszym zasobem organizacji”. Jak by się pani odniosła do tych słów?
M.W.: U nas liczą się przede wszystkim ludzie: ci, dla których tworzymy produkty, i ci, którzy je wytwarzają. Tak było od początku istnienia firmy. Opieramy się na wieloletnich doświadczeniach, wynikających ze współpracy z ludźmi, którzy prawie od samego początku są z nami i całym sercem angażują się w rozwój całego przedsiębiorstwa. Chcę podkreślić, że zarówno dbamy o rozwój kapitału ludzkiego, jak i dążymy do tworzenia relacji rodzinnych w firmie. Jesteśmy pierwszym pokoleniem przedsiębiorców, ale myślę, że nasze dzieci też zaangażują się w ten biznes.
Kapitał ludzki jest jednym z najważniejszych elementów, który przyczynia się do tworzenia silnej marki i odpowiada za powodzenie strategii rozwoju organizacji. Dziś na światowym, niezwykle konkurencyjnym rynku ten czynnik jest w stanie zagwarantować utrzymanie mocnej pozycji firmy i umożliwić jej dalszy rozwój czy dynamiczny wzrost.
Chcemy zmienić stereotyp myślenia o przedsiębiorcach
Przedstawiciele światowego biznesu zmierzają ku tworzeniu nowej rzeczywistości. W takim globalnym działaniu wyraźnie przejawia się aspekt odpowiedzialności społecznej.
J.W.: Każdy przedsiębiorca jest odpowiedzialny i za ludzi, którzy pracują w przedsiębiorstwie, i za ich rodziny. Tak przynajmniej powinno być. Zatrudniamy obecnie ponad sześćset osób, ale nie można zapominać o naszych partnerach i dostawcach, z którymi od lat współpracujemy.
Powinniśmy się dzielić rezultatami naszej działalności. Od kilku lat pomagamy dzieciom z Zakładu dla Niewidomych w Laskach. Pozostajemy w bardzo dobrych stosunkach z kierownictwem ośrodka. Jest to przemyślane i konsekwentne działanie. Wypracowaliśmy wspólnie zakres i sposób postępowania. Za naszą działalność zostaliśmy uhonorowani Medalem Solidarności Społecznej, przyznawanym przez Business Centre Club dla osób i firm zaangażowanych w działalność społeczną i pomagających osobom potrzebującym. Bardzo się cieszę z tego wyróżnienia; jeśli cos uważamy za sensowne, to chętnie udzielamy pomocy i wsparcia.
Zależy nam na zwalczeniu stereotypu myślenia o przedsiębiorcach, który nadal funkcjonuje w Polsce. Biznesmeni nie są dobrze postrzegani przez pewne grupy społeczne, więc często pojawiają się na forum publicznym negatywne oceny tych przedstawicieli biznesu. Nasze państwo, które dopiero toruje sobie drogę do nowego systemu ekonomicznego, boryka się z wieloma problemami. Bardzo ważnym etapem w przejściu od socjalizmu do kapitalizmu jest zmiana mentalności ludzi oraz cech charakterystycznych i przyzwyczajeń. Wypowiedzi czy działania niektórych polskich polityków budują jednoznacznie negatywny obraz przedsiębiorców w naszym kraju, co skutkuje często niezadowoleniem wśród pracowników niższego szczebla, zatrudnionych w różnych sektorach gospodarki.
Moją pasją jest tworzenie nowych przedsięwzięć od samego początku
Stworzyły pan wraz z kolegami fundusz inwestycyjny Business Angel Seedfund (BAS)….
J.W.: Tak. Jesteśmy pierwszym funduszem zalążkowym stworzonym przez aniołów biznesu. BAS został stworzony nie przez finansową instytucję, ale przez prywatnych przedsiębiorców, którzy odnieśli sukces w Polsce i na świecie tworząc swoje firmy „od zera”. Inwestujemy w spółki, które dopiero zaczynają swoją działalność i mają przed sobą bardzo długą drogę, lokujemy pieniądze w nowe pomysły, bardzo często inwestujemy w ludzi. Moją pasją jest tworzenie nowych przedsięwzięć od samego początku.
Nie boimy się intuicyjnego podejmowania decyzji
Czy bywa tak, że to intuicja podpowiada w niektórych decyzjach biznesowych?
M.W.: Nie boimy się intuicyjnego podejmowania decyzji. Przykładem może być przejęcie pewnej firmy, którego dokonaliśmy w ostatnim okresie. Negocjacje trwały długo. Były wielokrotnie zrywane. Po kolejnym niepowodzeniu, kiedy temat, jak się już wydawało, został zamknięty, mąż powiedział, że czuje, iż niedługo się dogadamy. Pomyślałam wówczas: „Pewnie ma rację”. Niemniej jednak nie bardzo w to wierzyłam. Negocjacje jednak wkrótce zakończyły się powodzeniem.
J.W.:Intuicja i pierwsze wrażenie są bardzo ważne, gdy się przyjmuję do pracy nowe osoby. W ciągu trzydziestu sekund potrafię intuicyjnie wyczuć, jakie wrażenie ta osoba wywrze na mnie po piętnastu minutach albo po pół roku. Ostre kryteria pozwalają nam na dokonanie selekcji, i myślę, że dzięki temu nie popełniamy wielu błędów.
M.W.: Nauczyliśmy się także, że nie ma ludzi idealnych, a więc jesteśmy w stanie dostosować stanowisko pracy do danej osoby. Dbamy o jej rozwój zgodnie z predyspozycjami.
Prawdziwa Mądrość szuka: w myśleniu – głębi, w mówieniu – prawdy, w dawaniu – miłości,
w rządzeniu – ładu, w pracy – dzielności, w mieszkaniu – prostoty, w działaniu – odpowiedniej pory.
Lao Tsy
Droga naszej kariery nie była zaplanowana
M.W.: Opowiem o pewnym wydarzeniu, dzięki któremu być może poznałam mojego przyszłego męża. Od kiedy pamiętam, zawsze chciałam zostać lekarzem. W czwartej klasie liceum poszłam z kolegami do prosektorium. Po tej wizycie zrozumiałam, że lekarzem nie będę. Podjęłam studia w SGH. Jędrzej też chciał studiować medycynę, ale nie zdał egzaminu, wybrał więc geografię.
J.W.: Droga naszej kariery nie była zaplanowana. Zrządził przypadek. Moje studia – nota bene – też były przypadkowe. Wybrałem geografię, bo dzięki temu mogłem w okresie stanu wojennego wyjechać z kraju pod pretekstem uczestniczenia w wyprawach naukowych. Stało się tak, jak sobie wymyśliłem – wyruszyłem za granicę na wyprawę naukową. Zacząłem podróżować. Wtedy spojrzałem zupełnie inaczej na świat. Stałem się bardziej otwarty. Jednak rodzice i znajomi dziwnie na mnie patrzyli. Zastanawiali się, co ze mną będzie, a ja nawet nie przypuszczałem, że będę tworzył własną markę i rozwijał własne przedsiębiorstwo. Wiedziałem, że trzeba obserwować świat, gdy dostrzeże się pewną tendencję w biznesie, natychmiast trzeba za nią podążyć. Było to dwadzieścia lat temu.
Bardzo bliskie są nam zasady filozofii tao dotyczące zagadnień istnienia i bytu. Zarówno w swoim życiu prywatnym, jak i zawodowym podejmowaliśmy i podejmujemy codziennie decyzje, które skutkują określonymi rezultatami. Słuszne decyzje prowadzą do sukcesu. Takiego sukcesu, jaki osiągnęliśmy, oraz towarzyszącego mu stanu posiadania, nie potrafilibyśmy sobie wcześniej wymarzyć czy wymyślić.
M.W.: Uważam, że zdrowa relacja z partnerem jest bardzo cenna. Trzeba ją niezmiennie pielęgnować. Udało mi się to osiągnąć, i teraz dużo lepiej rozumiem męża. Uporządkowanie życia rodzinnego i zawodowego oraz zdobywanie wspólnych doświadczeń pozwala na działania, które, z jednej strony, często wydają się niemożliwe, ale z drugiej – stają się z czasem realne.
Zawsze postrzegałem swój cel w życiu jako drogę do celu
- W.: Ustawiliśmy poprzeczkę bardzo wysoko. Na tym polega cała sztuka. Znany polski psycholog Wojciech Eichelberger powiedział: „Nie cele jest najważniejszy, ale droga do celu ”. Ta myśl jest dla nas ważna zarówno w naszym życiu osobistym, jak i zawodowym. Zawsze postrzegałem swój cel w życiu jako drogę do celu, a nie cel sam w sobie. Ktoś może to odczytać jako banał, ale… Budując firmę, nawet nie sądziłem, że stanie się tym, czym jest dzisiaj. Czerpałem radość z tworzenia. Nie wybiegałem myślami w przyszłość, nie wyobrażałem sobie mego przedsiębiorstwa jako słynnej firmy międzynarodowej, sygnowanej znaną marką. To przyszło z czasem.
Ludzie często przyznają, że najbardziej w pracy motywują ich pieniądze, jakie jest pana zdanie na ten temat?
J.W.: Zaprzeczam z całą stanowczością, że czynnikiem motywacyjnym były i są pieniądze. Gdy sięgniemy do naszych korzeni, zastanowimy się nad postawą każdego z nas wobec życia w różnych jego okresach. Przypominam sobie, że zarówno moja żona Monika, jak i ja zawsze mieliśmy silną motywację do działania. Tak więc to, co teraz robimy, jest rezultatem naszej energii, może nawet przedsiębiorczości, które obecnie przekładają się na sukces. Postrzegam to jako działanie naturalne.
Trzeba odpowiednio zarządzać swoją aktywnością, mierzyć się z wyzwaniami. Im mniej myślimy o pieniądzach, tym więcej ich pozyskujemy. Wiele w życiu podróżowałem, dużo widziałem. Sięgnę do jednej z mądrości azjatyckich: „Im więcej wydasz, tym więcej do ciebie wróci”. To przysłowie mówi o dzieleniu się tym, co się posiada, z potrzebującymi.
Pieniądze nie zawsze były obecne w naszym życiu. Nasi przodkowie nie posiadali majątków. Jesteśmy przedsiębiorcami w pierwszym pokoleniu. Na studiach utrzymywałem się sam. Zapracowałem na wyjazd do Casablanki. Zawsze uważałem, że pieniądze są środkiem do zdobycia celu, a nie celem samym w sobie. Dlatego te pierwsze zarobione przez mnie pieniądze przeznaczyłem na poznawanie świata.
M.J.: Nie mogę określić tego jednoznacznie. Wychowywaliśmy się oboje z mężem w podobnych i niezamożnych rodzinach. Mogę wyobrazić sobie sytuację osoby wychowującej się w bogatej rodzinie, której nigdy niczego nie brakowało, i tej, która wychowała się w dużo gorszych warunkach materialnych i na wszystko w życiu musiała zapracować sama. Jakie są współodczuwanie i szacunek do pracy tych dwóch różnych osób? Jestem przekonana, że osoba doświadczona przez trudy życia ma chyba we krwi empatię i szacunek do pracy. Ale bywa różnie… W Polsce większość rodzin doświadczyła biedy. Bardzo szanujemy to, co osiągnęliśmy własną pracą i stworzyliśmy sami. Daje nam to ogromną satysfakcję. Martwi mnie młode pokolenie, wychowywane w świecie konformistycznym, w którym dobrobyt jest czymś naturalnym.
Jak postrzega pani męża jako partnera w biznesie?
M.J.: Jest bezwzględnie typem lidera. Wyznacza cele. Jest motorem i siłą napędową wszystkich naszych poczynań. Jako lider dba – jakże skutecznie! – o każdy szczegół, a jest to bardzo ważne i niezbędne w naszej branży dóbr luksusowych. Jako szef wymaga dużo od siebie i od innych, pozostawia jednak obszar, w którym jest miejsce na indywidualne działanie. Jeśli menedżer zdobędzie zaufanie męża, to może realizować swoje pomysły. Oboje słuchamy ludzi, którzy mają cenne i sensowne pomysły. Chętnie je realizujemy.
Czyli pani mąż jest liderem, który motywuje do działania i zaraża innych swoimi pomysłami. Czy taki rodzaj współpracy odpowiada pani?
- J.: To mnie motywuje. Jeśli angażuję się w coś, to już całą sobą. Bardzo dobrze, że mój mąż jest osobą wymagającą, bo tym samym stwarza możliwości dla mnie i współpracowników do uzyskania wewnętrznego spełnienia. Myślę, że osoby, które nastawione są na realizację zadań i sięganie celów, potrzebują właśnie takiego szefa.
Jakie wynikają z tego wartości?
- W.: Przede wszystkim uzupełniamy się. Ja bez codziennej pracy nie osiągnąłbym tak wiele. Może wynika to z tego, że jestem niecierpliwy.
M.J.: Mąż wymyśla coś i wydaje mu się, że jest to sprawa na przysłowiowe pięć minut, choć projekt nie został jeszcze wdrożony. Po czym zaczyna się zajmować zupełnie czymś nowym.
Jaka jest pana wizja przyszłości firmy?
J.W.: Jestem ambitny i nie zadowala mnie do końca to, co już osiągnąłem. Nieustannie obserwuję świat. Kiedy stworzyliśmy markę, jako pierwsi zaczęliśmy produkować nasze wyroby w Azji, dziś pochodzi stamtąd większa część produkcji światowej. Nadal powierzamy poza tym wytwarzanie naszych produktów z najwyższej półki małym włoskim manufakturom.
Mam wrażenie, że niekiedy nie zdaję nawet sobie sprawy z tego, gdzie jest kres możliwości, jakie stworzyło otwarcie drzwi do własnego biznesu dwadzieścia lat temu.
Koncentrujemy się na umacnianiu naszej marki na rynku europejskim. Uważamy, że wypracowaliśmy bardzo dobrą i oryginalną praktyczną umiejętność sprawnego i szybkiego wykonywania zadań, które przed sobą stawiamy. Obowiązuje u nas taka koncepcja organizacji i funkcjonowania salonu, jakiej do tej pory nie spotkaliśmy nigdzie indziej. Poszukujemy partnerów w krajach Europy i przygotowujemy się do współpracy z nimi na zasadach franchisingu.
Jak postrzega pan rosyjski rynek?
- W.: Jest w takim samym stopniu przyjazny co niebezpieczny. Od dwudziestu lat współpracuję z azjatyckimi firmami, i dużo lepiej się ze sobą rozumiemy. Ze Słowianami trudniej się dogadać. Wydaje się, że kontakty z Rosją powinny być efektywniejsze ze względu na podobną do naszej mentalność i bliskość geograficzną, ale w rzeczywistości tak nie jest. Staramy się wypracować w Moskwie silną pozycję i uczynić naszą markę rozpoznawalną. Planujemy otwarcie salonów z naszym logo. Pragniemy, by moskwianie postrzegali nasze towary jako ekskluzywną i silną markę.
Czy mocno na tamtym rynku odczuwalna jest konkurencja?
- W.: Są producenci, którzy bardzo by chcieli zaistnieć na rosyjskim rynku, ale ich obecność w tym regionie utrudniana jest zmaganiem się z takimi problemami jak mentalność Rosjan, niestabilne przepisy, zasady często nie do przyjęcia przez zachodnich menedżerów i przedsiębiorców. Nie wszyscy są w stanie podołać takiemu wyzwaniu, ale ten, kto podejmie odpowiednio duże ryzyko i będzie konsekwentny, wygra. Mam nadzieję, że w przypadku branży, w jakiej działamy, zwycięży nasza firma, i na tamtym rynku uda nam się utrzymać.
W Polsce rynek jest na razie bardzo stabilny. Dopóki klasa średnia się nie wzbogaci, to nie będzie gwałtownego wzrostu obrotów firmy. Obecnie wypieramy konkurencję, zajmując na rynku coraz więcej miejsca, myślę, że utrzymamy na nim trwałą pozycję. Dziś mamy ponad pięćdziesiąt własnych salonów, dołączyliśmy także kilka salonów nowo przejętej firmy. Planujemy, że za rok łączna liczba firmowych placówek wyniesie około stu salonów.
Jako kolejny etap rozwoju firmy zbudowaliście państwo centrum logistycze, nym.
M.W.: W styczniu 2011 roku zostanie uruchomione centrum logistyczne. Na jego budowę pozyskaliśmy pieniądze z funduszu unijnego. Jesteśmy prekursorami tego typu rozwiązania logistycznego. Zastosowaliśmy nowoczesny system RFID (ang. Radio Frequency Identification), który polega na tym, że identyfikacja towaru dokonywana jest nie poprzez kody paskowe (kreskowe), ale za pomocą czujnika mikroczipu umieszczonego w każdym artykule. Jest to rozwiązanie innowacyjne. Działanie takiego systemu można najprościej wyobrazić sobie w sklepie przy kasie z wypełnionym wózkiem: nie musimy wyjmować każdego produktu, ponieważ wszystkie artykuły znajdujące się w wózku zostają zeskanowane jednocześnie.
O jakiej firmie Pan marzy?
J.W.: Marzę o dalszym rozwoju tej firmy. Chciałbym, żeby to była firma na skalę Europy i świata. Zdaję sobie sprawę, że jeśli nam się to uda, wówczas jest do osiągnięcia jeszcze morze sukcesów.
Moim marzeniem jest również chęć udowodnienia sobie i udowodnienia w Polsce, że polska firma ma szansę stać się firmą europejską, światową , markową i wyjątkową, i to bez pomocy, zagranicznego” know how”, i wielkiego kapitału.
Miał pan jakieś wzorce, tworząc markę?
J.W.: Tworząc markę Wittchen, na nikim się nie wzorowałem. Wiem, że dziś nas naśladują. A my zawsze wybiegamy o krok do przodu. Podróżujemy po świecie, obserwujemy różne rynki pod kątem naszego biznesu, przyglądamy się innym firmom (nie tylko z naszej branży); chcemy wiedzieć, w jaki sposób zachęcają i przyciągają one klienta.
Nasz produkt jest klasyczny i elegancki, w tym aspekcie niczego nadzwyczajnego nie wymyśliliśmy. Jestem przekonany, że to, co robimy, należy dziś czynić tak, jak się to robiło na świecie przed stu laty. Pewne modele wyrobów, które wprowadziliśmy na rynek w pierwszych latach działalności firmy, istnieją w naszej ofercie do dziś. Są inaczej opakowane i wykonane ze szlachetniejszych materiałów, ale ich wzór pozostaje niezmienny. Najbardziej ekskluzywną jest kolekcja Da Vinci, która pojawiła się na rynku w 1990 roku. Każdy wyrób tej linii umieszczony jest w pudełku obciągniętym granatową tkaniną. Pudełka z galanterią skórzaną z kolekcji Arizona, Croco i Da Vinci wyróżnia specjalna złota opaska. Nie ulegamy trendom i modom, klasyka jest ponadczasowa. Styl klasyczny obecny jest także w naszym sposobie bycia, ubierania się, wystroju wnętrz.
Kogo Pan podziwia? Dawne i dzisiejsze autorytety.
J.W.: Właściwie od dzieciństwa nie miałem autorytetów. Dlatego ciągle fascynowały i pochłaniały mnie nowe rzeczy. To doprowadziło mnie do stanu, w jakim jestem obecnie. Jestem zadowolony z tego, co robię. Nie planowałem tego, ani kim będę, ani czym będę się zajmował, a dziś jestem szczęśliwy.
Jeśli chodzi o postaci z Europy – to bardzo imponuje mi osobowością Leonarda da Vinci, który dokonał postępu w wielu dziedzinach jednocześnie. To był wyjątkowy człowiek i dlatego go podziwiam.
Firma Wittchen to firma rodzinna?
M.W.: Małżeństwem jesteśmy od sześciu lat. Pracując razem, świetnie się uzupełniamy. Jesteśmy z pewnością zaprzeczeniem tych par małżeńskich, które twierdzą, że nigdy nie mogłyby wspólnie pracować.
Mąż jest strategiem i wizjonerem. Ja zajmuję się sprawami operacyjnymi, czyli pilnuję, aby projekty które powstają w głowie męża, były wdrażane w życie.
Do tej pory koncentrowaliśmy się na rozwoju działalności poprzez poszerzanie asortymentu i budowanie sieci sprzedaży. W Polsce nasze produkty można kupić w salonach sygnowanych marką Wittchen. Za granicą poszukujemy partnerów do współpracy na zasadzie franchisingu. Zrealizowaliśmy już kilka takich umów; powstały salony, które prowadzą sprzedaż artykułów z logo Wittchen.
Kolejnym etapem w rozwoju naszego przedsiębiorstwa było przejęcie innej polskiej marki z branży galanterii skórzanej wraz z siecią sprzedaży. Poszerzyliśmy tym samym strukturę organizacyjną naszej firmy. Mąż wymyślił to przejęcie i realizował projekt, a ja byłam odpowiedzialna za pewne zagadnienia techniczne tego przedsięwzięcia.
Bill Gates, jeden z niezwykle przedsiębiorczych ludzi, powiedział, że nie odbierze swoim dzieciom ich ogromnej życiowej szansy i wspaniałej przygody tworzenia własnego biznesu, dlatego też nie zamierza przekazać im firmy (przynajmniej na chwilę obecną). Czy chciałaby pani, aby wasze dzieci kontynuowały w przyszłości biznes rodzinny?
M.W.: Mamy razem pięcioro dzieci, troje prawie dorosłych w wieku dwudziestu, siedemnastu i piętnastu lat oraz dwoje maleńkich, z których jedno ma trzy latka, a drugie skończyło pierwszy rok życia. Z jednej strony, nie pracujemy wyłącznie z myślą o tym, aby dzieci kontynuowały nasz biznes, choć staramy się tworzyć w firmie atmosferę rodzinną, dbamy o to.
Z drugiej strony, w naszej podświadomości na pewno pojawia się taka właśnie myśl. Zawsze patrzymy w przyszłość.
Czym dla pana jest sukces?
J.W.: Sukces jest rezultatem wewnętrznego przekonania, że to, co w życiu robię, jest zgodne z moją naturą… I sukces przychodzi sam.
Postrzega pan siebie jako człowieka sukcesu?
J.W.: Nie do końca. Cały czas mam przeświadczenie, że sukces dopiero nadejdzie. Dążymy do przełamywania stereotypów. Chcemy pokazać, iż polska marka wykreowana w kraju może zasłużyć na miano marki europejskiej i nawet światowej w tej dziedzinie, w której jesteśmy specjalistami.
Jak jest pana recepta na sukces?
J.W.: Trzeba wytworzyć w kobiecie czy w mężczyźnie chęć posiadania torebki, portfela lub teczki właśnie tej określonej marki. Należy mierzyć wysoko, nie wolno się bać lub czuć się gorszym z tego powodu, że się jest Polakiem. Jestem przekonany, że mamy duże szanse, aby zaistnieć trwale na zagranicznych rynkach. Przeszkoda może być tylko jedna: dostęp do kapitału. Przeciętny biznesmen musi się niezwykle natrudzić, aby pozyskać atrakcyjny kredyt, a tam (za progiem) czekają wielcy gracze, którzy chcieliby pochłonąć polskie firmy. Wielcy stają się coraz więksi, a to już jest zagrożenie, bo się może przyczynić do zachwiania naturalnej równowagi, która i w biznesie powinna być zachowana.
J.: Ważną cechą jest wiara w siebie i odwaga, które biorą się z przekonania o naszych zdolnościach, umiejętnościach, wartościach i celach. Ogromnie ważnym jest, żeby osoba rozpoczynająca działalność nie rozpraszała się. Nie można konsumować efektów swych poczynań i myśleć, że wszystko zawsze będzie dobrze. Trzeba wybiegać myślami w przyszłość.
Król poszedł do swego ogrodu i zastał tam więdnące i umierające drzewa, krzewy i kwiaty.
Dąb powiedział mu, że umiera, gdyż nie może być tak wysoki jak sosna.
Gdy zwrócił się do sosny, dowiedział się, że więdnie ona, gdyż nie może znieść, że nie ma takich winogron jak winorośl.
A winorośl umiera, ponieważ nie może kwitnąć jak róża. W końcu znalazł jedną roślinę kwitnącą i świeżą jak zawsze – był to bratek. Na swoje pytanie król otrzymał taką odpowiedź:
– Uznałem, że gdy posadziłeś mnie, chciałeś, żebym to ja wyrósł. Gdybyś chciał dąb, winorośl czy różę, posadziłbyś je.
A więc pomyślałem: jeśli mogę być tym, czym jestem, spróbuję być tym najlepiej jak potrafię.
Nie mogę być nikim innym, tylko tym, czym jestem.
I staram się być tym czym jestem, na tyle, na ile potrafię.
z nauk Osho
Related articles More from author
-
Biznes to ludzka rzecz
2024-02-03 -
Miejsce dobrych spotkań
2024-02-02